Fakty, a nie uczucia - o gender słów parę.
Dla większości społeczeństwa pojęcie 'gender' jest dziwnym, nowym konstruktem, który dosyć gwałtowie wtargnął do języka i otoczenia. Zasadniczo jest to raczej problem odległy, dotyczący kogoś innego, nieznanego, może wręcz dziwnego. Czymś naturalnym dla człowieka jest 'upraszczanie' sobie życia - także poprzez kategoryzowanie. Np. pojęcie 'kobieta' czy 'mężczyzna' jest nie tylko określeniem płciowości danego osobnika gatunku ludzkiego, ale też całym zestawem cech psychofizycznych, uwarunkowań kulturowych, itd. Kategoryzacja taka dokonuje się w sposób szybki - poprzez bodźce, które docierają najwcześniej, czyli wzrok i ew. słuch. Stąd też określenie 'kobieta/mężczyzna' dokonuje się na podstawie tego, co się widzi i słyszy. Oczywiście jest to działanie upraszczające i ułatwiające życie i dziejące się w zasadzie automatycznie.
Pojęcie 'gender' jest próbą rozróżnienia 'większych szczegółów obrazu' osoby, choć jednocześnie próbą 'subiektywizacji' płci.
Płeć zapisana jest w strukturze każdej komórki ciała. Wszyscy uczyliśmy się o tym na biologii, że człowiek ma 23 pary chromosomów, gdzie 23 para to chromosomy okreslające płeć - chromosomy XX w przypadku płci źeńskiej lub chromosomy XY dla płci męskiej. I biologicznie są tylko 2 płcie (obojnactwo to promil promila przypadków i jak najbardziej jest to zaburzenie rozwoju).
Płeć człowieka rozwija się już w życiu płodowym - co oznacza, że mężczyzna i kobieta różnią się w swoim rozwoju praktycznie od samego początku życia. Inaczej kształtuje się ciało mężczyzny, inaczej kobiety. Przez ciało rozumiemy także MÓZG! Może to mało popularna sprawa, ale różnimy sie między płciami także sposobem myślenia, reagowania, odbierania bodźców, przeżywania emocji (polecam film "Gender Equality Paradox", jest z polskimi napisami).
I to są OBIEKTYWNE FAKTY, sprawdzalne naukowo - nie jest to przecież wymysł chrześcijański - tylko taka jest obserwacja NATURY ludzkiej przez całą historię człowieka, wszędzie i zawsze było to normą, a teraz mamy też na to naukowe (biologiczne) dowody.
Teoria ewolucji zakłada, że przetrwają tylko przystosowujące się gatunki, które się ROZMNAŻAJĄ! Więc każde działanie sprzeciwiające się rozmnażaniu gatunku jest wg tej teorii SZKODLIWE, ew. przynajmniej zbędne. Normą natomiast jest płodność i działanie zmierzające ku powstawaniu nowego potomstwa - co w przypadku człowieka oznacza związek dwóch osób przeciwnej płci. Stąd też biologicznie patrząc, normą jest istnienie dwóch płci pozwalających na przetrwanie gatunku.
Natomiast poprzez 'gender' mamy do czynienia z subiektywizacją tego biologicznego rozróżnienia, tzn. oprócz (a czasem ponad to) uwarunkowań biologicznych zaczyna się uważać, że ważne jest to, co człowiek 'czuje' na temat swojej płciowości. Ale nie zapominajmy, że 'czucie się' czy inne emocjonalne/psychiczne wrażenie poszczególnych jednostek są SUBIEKTYWNĄ OPINIĄ. I oczywiście mężczyzna może 'czuć się' kobietą, nikt mu tego nie zabrania, natomiast czym innym jest uznanie jego SUBIEKTYWNEJ OPINII za OBIEKTYWNY FAKT. Podobnie jak 50-cio latek może czuć się młodo, ale z tego powodu nie uznajemy go za nastolatka (a może chciałby kupować ulgowe bilety do kina...), ani też 13-nastolatek który czuje się dorośle nie może kupić alkoholu w sklepie.
Każdy osobiście może czuć się, kim zechce (choćby kobietą, mężczyzną, dzieckiem, Supermanem, Napoleonem, królową dyskotek itd) - natomiast to, kim jest w społeczeństwie i jak jest traktowany, definiują przede wszystkim fakty o tej osobie. To, czy jest stary czy młody, czy jest kobietą czy mężczyzną, to czy jest biały czy czarny, itd. to są konkretne fakty dostrzegalne przez innych. Oczywiście można 'oszukać' innych, np. odpowiedni makijaż, strój, operacja zmiany koloru skóry (jak Michael Jackson), albo operacja upodobnienia się do płci przeciwnej. Ale fakty pozostaną niezmienione - nie da się 'magicznie' zmienić swojego wieku, płci czy rasy. Bo 'biologiczny odczyt danych' zawsze wskaże prawdę. Każda komórka naszego ciała zawiera takie informacje, a nie da się 'przebudować' każdej komórki ciała.
A co z 'niezgodnością' biologicznej płci z emocjami? To, że ktoś urodzony jako kobieta (czyli z chromosomami XX) czuje się mężczyzną? Jest to zaburzenie psychiczne, opisywane klinicznie jako 'zaburzenie tożsamości płciowej', ew. 'Zespół dezaprobaty płci'. Istnieją próby leczenia hormonalnego, a w ostateczności proponuje się operacje 'zmiany płci', co w sumie ani nie zmienia płci, ani nie leczy zaburzenia, jest to w zasadzie próba 'oszukania' własnej świadomości, a także przy okazji też świadomości innych. Z różnych badań wynika, że problem ten dotyczy ok. 1 na 30 tysięcy mężczyzn i ok. 1 na 100 tysięcy kobiet (więc statystycznie jest to bardzo mała grupa).
Oczywiście praktycznie każdy człowiek ma jakieś problemy osobowościowe (nieakceptacja wyglądu, charakteru, niestabilność emocjonalna, nadmiar lub niedomiar empatii, itd.) - i dzięki Bogu że mamy psychologów i psychiatrów, którzy w lżejszych i cięższych przypadkach próbują pomagać. Podstawowe pytanie jest jednak takie - czy istnieje coś takiego jak "NORMA" męskości czy kobiecości?
Zasadniczo 'normę' w rozumieniu biologii, psychologii, itd. definiuje większość, np. normą jest to, że człowiek ma wzrost między 1,5m a 1,8m, bo to wynika z tzw. krzywej Gaussa. Tzn. jeśli zmierzymy każdego człowieka i wyniki ustawimy na osi, to ok 90% wyników będzie w tym zakresie. Pozostałe 10% (tzw. "margines" i nie jest to ocena moralna, tylko fakt statystyczny) nie mieści się w tej normie, zwykle ok. 5% jest poniżej a 5% jest powyżej granic normy. Czy to znaczy. że osoby te wolno dyskryminować? Oczywiście, że nie. Ale fakt, że stoły i krzesła wytwarzane są tak, żeby wygodnie było 'normalnemu' człowiekowi, nie oznacza dyskryminacji tych statystycznie najniższych i najwyższych, którym na pewno wygodnie w standardowym fotelu nie będzie. Na szczęście nie powstają organizacje zrzeszające 'transwzrostysów', które by walczyły o mniejsze/większe krzesła w restauracjach i urzędach...
Norma męskości/kobiecości może się zmieniać w rozumieniu społeczno-emocjonalno-psychologicznym, ale w rozumieniu biologicznym jest stała. Bo płeć męska/żeńska jest faktem obiektywnym. I to są fakty w rozumieniu nauk (biologii, socjologii, psychologii).
A jaka jest 'norma' w etyce/moralności? Dla wielu osób nie jest to 'obiektywny fakt', ale właśnie coś w stylu 'zgody większości', a czasem wręcz jest to 'subiektywna opinia'. W rozumieniu religijnym normę moralną definiuje Bóg - i jest to 'obiektywny fakt' (w tym sensie, że nie jest zależny od ‘zgody większości’ czy subiektywnej opinii). W rozumieniu naturalnym (filozoficznym) normę moralną wywodzi się z natury człowieka - i w tym momencie też jest to 'obiektywny fakt' (w tym sensie, że nie jest zależny od ‘zgody większości’ czy subiektywnej opinii).
Czy są to sprzeczne normy? Im dłużej badamy człowieka, tym bardziej widać, że nie! Dzisiejsze badaniu uniwersyteckie potwierdzają sensowność norm religijnych (konkretnie chrześcijańskich), np. osoby w monogamicznych małżeństwach, wierne sobie wzajemnie, żyją statystycznie dłużej, zdrowiej, nie zapadają na choroby przenoszone drogą płciową i wielokrotnie wyżej oceniają swoje zadowolenie z życia! A czy nie tego właśnie pragniemy?
Np. ostatnio opublikowane badania z uniwersytetu w Utah, gdzie małżonkowie określali poziom swojej szczęśliwości i jednocześnie przyznawali się do liczby partnerów seksualnych (łącznie w życiu). Ponad 10 000 osób ankietowanych i wyniki są jednoznaczne. Osoby posiadające tylko jednego partnera seksualnego w życiu (czyli małżonka) uznają się za szczęśliwe dużo bardziej niż osoby posiadające 2 i więcej partnerów seksualnych (co więcej, wraz ze wzrostem liczby partnerów gwałtownie spada poczucie 'szczęśliwości' osoby). Z jednej strony jest to wypełnienie norm religijnych - "i nie opuszczę Cię aż do śmierci" oraz "nie cudzołóż", ale z drugiej strony jest to wypełnienie norm natury ludzkiego małżeństwa: "jedność" i "płodność". A do tego to już starożytni filozofowie greccy doszli, że taka jest natura małżeństwa (jednocześnie cel i sposób realizacji małżeństwa).
Jedność małżonków - mężczyzna i kobieta mogą być wobec siebie szczerzy i uczciwi, współpracując dla zapewnienia sobie szczęścia (we dwójkę łatwiej w życiu niż samemu, wspólne działanie buduje zaufanie, długie wspólne działanie dla wspólnego dobra buduje przyjaźń, a wspólne życie razem aż do śmierci buduje stabilność emocjonalną obojga małżonków, pozwala na ciągły wzrost miłości między nimi).
Płodność małżonków - zrodzenie i wychowanie dzieci - konieczne dla przetrwania gatunku, pożądane przez małżonków jako owoc i wzmocnienie ich miłości. Nie zapominajmy, że to działanie wymaga czasu, a więc z biologicznego punktu widzenia małżeństwo powinno trwać minimum do osiągnięcia samodzielności przez dzieci, a w zasadzie dłużej - bo nawet samodzielne dzieci potrzebują wsparcia rodziców, choćby mentalnego. Do tego wzrastanie w pełnej rodzinie znacząco zwiększa 'szanse życiowe' dzieci. Badania pokazują, że dzieci wychowane w pełnej rodzinie dużo rzadziej zapadają na depresję, rzadziej wpadają w nałogi, rzedziej popełniają przestępstwa, czy samobójstwa, itd.
Stąd też 'genderologia' jest przede wszystkim uderzeniem w NATURĘ człowieka, co w konsekwencji będzie katastrofą. Bo nie da się zmienić natury, można tylko próbować ją oszukać, ale to prędzej czy później doprowadzić musi do kryzysu, bo żadne kłamstwo nie trwa długo.